niedziela, 5 maja 2013

Bez pracy nie ma kołaczy (XII CRACOVIA MARATON)

PROLOG

    Ja to jestem jednak człowiek wielkiej wiary. Na dwa miesiące przed maratonem stłukłem kolano. Potem miałem przerwę od biegania i znikomą liczbę treningów (4 w marcu-30 km i 6 w kwietniu-95km). Do tego zamiast odpoczywać i zbierać siły dwa tygodnie poprzedzające maraton spędziłem w kabinie ciężarówki. Nie było lekko. Ale mimo tych nie sprzyjających warunków chce "złamać" 4 godziny na tych 42195 metrach. Aha. Jeszcze do tego wszystkiego nie lubię biegać po asfalcie. Aha nr 2. Maraton jest w niedzielę a ja w sobotę idę na wesele :D.

   W piątek  wracając z pracy pojechałem odebrać pakiet startowy. To była dobra decyzja. Mało ludzi, brak kolejek, wszystkie rozmiary koszulek dostępne. Koszulka. FANTASTYCZNA. Pod względem jakościowym i graficznym. Tzn smok na lewym ramieniu mistrzostwo świata, na plecach.... no cóż....

913 - być przesądnym czy nie??


Sobota upłynęła weselno-tanecznie. Na wstępie zapowiedziałem, że jestem kierowcą więc jedno miałem z głowy. Żeby oszczędzać nogi zgodziłem się zostać opiekunką Młodego i innych dzieciaków. Pozwalałem im szaleć do woli, dzięki czemu Młodemu koło 21 zaczęły padać baterie i zmuszeni byliśmy udać się do domu. Najważniejsze jest mieć plan jak szybko wyrwać się z imprezy nie urażając nikogo. 
W niedzielę pobudka o 7. Śniadanie i w drogę do Krakowa. Przed stadionem Wisły, gdzie mieściło się całe zaplecze maratonu byliśmy godzinę przed startem. Udało nam się zaparkować przy samym stadionie i tam spotkaliśmy się z Damianem, jego żoną, synem i rodzicami. Moja MPP będzie miała z kim poplotkować pokibicować, Młody z kim pobawić. Wszystko idzie zgodnie z planem. Nawet pogoda dopasowała się i stworzyła idealne warunki do biegania. Z parkingu idziemy całą gromadą zostawić rzeczy w depozycie i potem w okolice startu zlokalizowanego na krakowskich błoniach. Tam obowiązkowa rozgrzewka i obowiązkowe zwiedzanie krzaczków (dlaczego zawsze tak mało toi-toi na tak wielu ludzi??) i można wpychać się do swojej strefy.  Ja do baloników na 4:00, Damian na 3:30 (jest wariat ale to już jego trzeci maraton więc stwierdził, że trzeba poprzeczkę podnieść wysoko). W strefie próbuję nawiązać jakąś znajomość z kimś kto biegnie też na złamanie czterech godzin, bo wiadomo, że zawsze to raźniej z kimś się motywować. Udało mi się dopiero za czwartym razem. Trafiłem na dwóch sympatycznych gości którzy stali w strefie na 4 godziny i łamali 4 godziny, a nie jak ich poprzednicy co biegli na 4:30 czy 5 godzin a po prostu stanęli wcześniej. Nie rozumiem takich ludzi. Pięć minut do startu. Napięcie rośnie. Dwie minuty. Ostatnie zdjęcie i się zaczęło.


Podobno dziubek musi być ;)

START - 10 kilometrów

    Przebiegam przez mate i uruchamiam garmina. Od razu trzeba wyprzedzać bokiem po trawie tych co "strefy pomylili", ale dzięki temu przebiegam obok MPP i Młodego z z którym przybijam piąteczkę i mówię mu, że się widzimy za cztery godziny. Pierwsze pięć kilometrów to okrążenie błoń i pomimo tłoku wychodzą zgodnie z planem, wszystkie w tempie poniżej 5:40. Czwarty to nawet wyszedł mi 5:28 ale to przez MPP, bo mi buziaka posłała i tak jakoś mnie poniosło :D. Następne pięć kilometrów to zwiedzanie Rynku Głównego, Plant, Barbakanu, znowu Rynku, potem Wawelu i powrót na aleje Mickiewicza. Tempo wychodzi od 5:49 do 5:27 co było spowodowane dużą ilością nawrotek, nawrotek i wąskich gardeł. Moi współtowarzysze dochodzą do wniosku, że ktoś na siłę szukał tych 42195 metrów. Nie sposób było się nie zgodzić. Ale można też powiedzieć, że coś za coś. Atrakcyjna wizualnie trasa musi mieć mnóstwo zakrętów.



10 - 21,200 kilometrów

   Opuszczając okolice rynku wbiegam na aleje w miejscu w którym już byłem dwa razy. Za każdym robiąc tam skręt o 90 stopni. Ech. Uroki biegania po mieście. Alejami mamy dość długi przelot po prostej zakończony nawrotką o 180 stopni (chyba naprawdę musieli szukać na siłę tego dystansu). Po trasie można było podziwiać Wawel z innej strony, poczuć powiew bryzy na moście, przebiec tunelem pod rondem gdzie co drugi zegarek gubił sygnał GPS i wracając po nawrotce wypatrywać znajomych którzy dopiero wybiegali z tunelu. Następnie trasa poprowadziła nas prawą stroną Wisły do mostu Piłsudskiego którym wróciliśmy "za Wisłę" i bulwarami aż do ulicy Kotlarskiej. Przy takich długich prostych ponownie utwierdziłem się, że nie lubię biegać po asfalcie i dobrze jest mieć z kim porozmawiać bo inaczej nuda by człowieka wykończyła. Na początku bulwarów garmin oznajmił kolejne zaliczone 5 kilometrów (razem już 15) które średnio wyszły po 5:37. Jest zapas, jest dobrze. Po bulwarach kolejna długa prosta aleją Pokoju, gdzie z naprzeciwka nadbiegali już pierwsi Kenijczycy (do mety mieli  już tylko około 8 kilometrów). Na 20 kilometrze kolejna agrafka i.... niespodzianka. MPP z Młodym i rodziną Damiana czekali na mnie. Myślałem, że zobaczę ich dopiero na mecie, a tu proszę: "suprajs". Tradycyjne piąteczki przybite, można biec na nawrotkę i ponownie przybić piąteczki. I jest półmetek. Kilometry średnio wychodzą po 5:39. Całe 21 kilometrów w 1:57:30 co daje teoretycznie dwie i pół minuty zapasu.
Gdzieś w Krakowie ;)
21,200 - 31 kilometrów

   Po minięciu półmetka pożegnałem się z współtowarzyszami podróży, którzy dysponowali większym zapasem mocy i postanowili "przycisnąć" do 5:30. Na 23 kilometrze coś dziwnego zaczęło dziać mi się z prawym biodrem. Tak jakby się zacierało. Tak dziwnie. Zwolniłem do około 6min/km licząc, że zaraz mi przejdzie. Przeszło... Na drugie biodro i od 29 kilometra bolały mnie obydwa. Wtedy to pierwszy raz zatrzymałem się przy punkcie medycznym, gdzie mi zmrozili bolące miejsca. Nie było dobrze. Ból nie ustępował a ja dodatkowo osłabłem. 30 i 31 kilometr po 8 minut. Szanse na złamanie 4 godzin uciekły bezpowrotnie. Teraz byle do końca. Dodatkowym minusem tego odcinka była trasa po Nowej Hucie. Spędziłem tam pięć lat w szkole i oglądanie po raz kolejny tych szarych blokowisk nie napajało mnie entuzjazmem.

31 kilometrów - META

   Mówią, że maraton to 10 kilometrowy bieg z 32-kilometrową rozgrzewką. Ewentualnie, że na 32 kilometrze czeka na maratończyka wielka ściana, którą trzeba pokonać. Ja swoją ścianę spotkałem duuuużo wcześniej. Bolało, bolało i jeszcze raz bolało. Z początku próbowałem 500 metrów iść, 500 metrów biec, ale wyszło na to, że szybciej szedłem niż biegłem. Kilometry  po 8 minut nie wróżyły nic dobrego. Gdy minęły mnie baloniki oznaczone "4:15" podłamałem się do tego stopnia, że usiadłem na ławeczce i stwierdziłem, że nie ruszę dopóki żona mnie nie zabierze. I obiecałem sobie, że nigdy więcej... Siedząc na ławce, widziałem jak inni też walczą z bóle,m i sobą. To mi dodało trochę otuchy i podjąłem decyzję, że choćby na czworakach to ukończę ten maraton. Przymusowe postój i wizyt w punktach medycznych zaowocowały, że 34 i 35 kilometr zrobiłem w tempie prawie 10 minutowym.
Po wybiegnięciu na bulwary udało mi się przyspieszyć do 8 min/km.Tam wyprzedziły mnie baloniki na "4:30".

  Próbowałem uśmiechnąć się do zdjęcia

Dwa kilometry przed metą próbowałem jeszcze wykrzesać z siebie jakieś pokłady mocy, ale skończyło się na tym, że nogi mi się zaplątały i miałem bliski kontakt z chodnikiem. Nie ma co kombinować. Trzeba ukończyć. Wracam do tempa spacerowego i zmierzam do celu. 500 metrów przed metą słyszę jak Młody woła do mnie: "Tatuś, tatuś, gdzie byłeś tyle czasu, martwiłem się o ciebie...!. Zdołałem wykrztusić tylko: " Żyję" i "popędziłem do mety.

 Dobiegłem? Doszedłem?
Oficjalny czas 4:37:32. Gorzej od zakładanego czasu o ponad 37 minut. Z drugiej strony wygrałem walkę z bólem i samym sobą. Nie wycofałem się i to się liczy.
Zakończenie
   Czas 4:37:32 dał mi 3649 miejsce na 4419 osoby które ukończyły (M30-1207). Do połowy maratonu szło wszystko zgodnie z planem, potem się misterny plan załamał i skończyło się jak widać na załączonym obrazku. Upadła moja teoria, że bez treningów da się zrobić przyzwoity wynik na maratonie. Z drugiej strony byłem przekonany, że jeśli już mnie coś będzie boleć to stłuczone kolano a nie biodra. Dziwna sprawa. 
  Damianowi też się nie udało złamać 3:30. Dwa kilometry przed metą dopadła go kolka z prawej strony, a gdy próbował ją pokonać zaatakowała z lewej strony. Suma sumarum wyszło mu 3:35:32.
  Dwa dni później założyłem się  z Damianem o dobrą whisky, że na trzecim swoim maratonie zejdę poniżej 3;30. Trzeba się zabrać ostro do pracy.
     
          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz