MISSION IMPOSSIBLE TEAM

MISSION IMPOSSIBLE TEAM

środa, 19 lutego 2014

Góralu, czy ci nie żal... (ICEBUG WINTER TRIAL - 6 godzin z mapą)

      Na początku stycznia Krystian rzucił hasło: jest fajna impreza w Nowym Targu. Dwa warianty do wyboru. Bieg na 16 kilometrów pod górę i z powrotem albo 6 godzin z mapą na orientację. Wybór był oczywisty: mapa. 20 punktów do zaliczenia, każdy punkt posiadający inną wartość przeliczeniową, do tego limit czasu. Będzie się działo.
    W bazie zawodów postanowiliśmy zameldować się trzyosobowym składem (ja, Damian i Krystian) w sobotę rano. Co prawda musiałem wyjechać z domu przed 5 rano żeby pozbierać chłopaków i zdążyć odebrać pakiety, ale jak się cały tydzień wstaje o 4 rano to jeden dzień nie robi różnicy. Na miejsce docieramy po siódmej, termometr pokazuje -7, a za oknem piękny śnieg. Szybki odbiór bogatych pakietów: kamizelka polarowa, chusta buff, kilo ulotek, pamiątkowy numer i najważniejsze: kupon na posiłek regeneracyjny. Za piętnaście ósma dostajemy mapy i musimy wybrać wariant. Od razu decydujemy, że prawą stronę odrzucamy - za dużo pustych przebiegów i robimy w lewo według wskazówek zegara. Plan jest następujący: 5-4-1-12-19-20-9-8-7-11. Pk11 jest jednocześnie punktem żywieniowym i tam mamy się zastanowić co dalej.



Punktualnie o ósmej startujemy i ruszamy. Spokojnie asfaltem do pk5. Trafiamy bezbłędnie prosto w punkt jako jedni z pierwszych. Odbijamy karty i na azymut atakujemy pk4. Plan dobry, wykonanie gorsze. Bo jak pod wyciąg narciarski dotarliśmy sporo czasu przed resztą zawodników, to zamiast wybiec stokiem pod górę do końca wyciągu, my dalej poszliśmy na azymut torując sobie drogę w śniegu. Straciliśmy na tym dużo czasu, ale nie ma tego złego...W grupie łatwiej namierzyć punkt choć grupa nie do końca zawsze ma rację. Z początku obraliśmy zły kierunek i chwilę błądziliśmy jak dzieci we mgle, ale szybko naprawiamy błąd pk4 zaliczone. Teraz ponownie asfaltem w stronę pk1. Przed punktem albo za wcześnie skręcamy w las, albo punkt był źle ustawiony. Teoretycznie w miejscu punktu przy rozwidleniu potoku jest jakaś chatka. Rozdzielamy się  z inną trzy osobową grupą i szukamy w górę i w dół potoku. Jest. Wyżej. Podbijamy i zmieniamy plan. Najpierw atakujemy 19 na azymut, a potem zrobimy 12. Po około kilometrze rozdzielamy się z chłopakami z którymi szukaliśmy poprzedniego punktu. Biegnąc podziwiamy widoki. Warto było tu przyjechać. Śnieg, mróz i słońce. Poezja.

Poezja

I te widoki nas zdekoncentrowały. Wybiegliśmy w innym miejscu niż planowaliśmy. O jakiś kilometr zniosło nas w lewo. W tej sytuacji atakujemy pk12. Podejście pod Kułakowy Wierch strasznie nam się dłużyło. Dobrze, że chociaż punkt miał być prostu do znalezienia. Nadajnik. I wtopa druga. Nadajniki były dwa, a my oczywiście wyszliśmy na nie ten co trzeba. Obszukaliśmy go z dwa razy i  dopiero wtedy dostrzegliśmy drugi nadajnik. 500 metrów od nas za drzewami był. Tam spotykamy ponownie "" konkurencyjną" trójkę chłopaków. Wychodzi na to, że mając inne warianty trasy spotykamy się zawsze przy punkcie. Nie inaczej jest z pk19. My idziemy w lewo szlakiem do góry, oni w prawo na azymut. I gdzie się spotykamy.W połowie dojścia do punktu.

"Konkurencja" ;)

Sześcioosobową grupą docieramy do rozwidlenia strumieni gdzie powinien być punkt. Ale go nie ma. Znowu szukamy. Po chwili ktoś się orientuje, że jesteśmy nie tam gdzie trzeba. Zeszliśmy za nisko. Wracamy w górę strumienia. Kolejne rozwidlenie strumieni i punktu znowu nie ma. Dalej w górę. Znowu nie ma. Tym razem punkt był na pewno gdzie indziej niż wynikało z mapy. Przeczesujemy las i zarośla i nagle hasło: jest. Sprytnie ukryty przy strumieniu, ale na pewno nie w rozwidleniu. Z późniejszych rozmów wyszło, że nie tylko my mieliśmy problem z tym punktem. Ale nie ma co dramatyzować. Czas ucieka. Teraz pk20. Obieramy wariant asfaltem i to na zmianę biegnąc to maszerując docieramy pod wyciąg. Wspinaczka do pk dała nam się tak we znaki, że chwilę tam spędziliśmy odpoczywając. 

Odpoczynek aktywny

Oczywiście spotkaliśmy się tam z naszą znajomą trójką. Dwóch z nich miało w planie biec na pk7 a jeden tak jak my na pk2. Ale siedząc pod tym słupem wyciągu wpatrywaliśmy się prosto w szczyt na którym powinien być nasz kolejny punkt. I im dłużej się wpatrywaliśmy tym bardziej wszyscy trzej byliśmy pewni, że odpuszczamy dwójkę. Przerosła nas ta góra.  Zdecydowaliśmy się na bieg żółtym szlakiem do pk7. Po drodze mijamy znajomą dwójkę napieraczy robiących przerwę na kabanosy (trzeci zdecydował się na pk2 i tyle go widzieliśmy). Widoki znowu przepiękne. Napotykani coraz liczniej turyści z uśmiechem i miłym pozdrowieniem prze puszczali nas na szlaku. Ta atmosfera tak mnie rozkojarzyła, że przegapił bym pomnik przy którym miał być punkt.

Krystian jak pomnik

A raczej mały pomniczek. Punkt pobity i narada co dalej. Biec na pk11 i potem wracać na 8 i 9? Ale gdzie potem z 9? Burza mózgów i jest nowy plan. Robimy 8, potem 9 i 10 a tam się zastanowimy co dalej tzn. czy limit czasu pozwoli nam coś jeszcze zdobyć czy trzeba będzie pędzić na metę.
Na pk8 wybrałem wariant tak trochę na około, ale z mniejszymi podejściami. Z pk7 kawałek szlakiem w kierunku Turbacza, potem na skos do czarnego szlaku i w prawo na pk8.  Trafiamy bez pudła, podbijamy i ruszamy na pk9. Pierwszy raz było tak stromo w dół. Puściłem się ostro tak mocno, że Krystian i Damian zostali daleko w tyle. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jak się przewrócę i i coś sobie złamie to żona mnie zabije. Wyhamowałem, poczekałem na chłopaków, zrobiliśmy focie i dalej delikatnie w dół.



Tak delikatnie, że znowu zostawiłem ich z tyłu. Wybiegłem z lasu  na strumień przy rozwidleniu którego miał być punkt. Stało tam już troje innych uczestników którzy mieli dylemat. W lewo czy w prawo. Hmmm. Jak pójdziemy w prawo to będziemy oddalać się od pk10 a punkt może być tam. Jak pójdziemy w lewo to będziemy bliżej 10, ale możemy nie zaliczyć 9 bo będzie w przeciwną stronę. Napotkana trójka zdecydowała iść w lewo, bo dostrzegli strzałkę narysowaną w śniegu którą miała podobno zostawić ich koleżanka. W międzyczasie dobiegli Damian i Krystian, którzy byli skłonni pójść za nimi. Ja postanowiłem po analizie mapy iść w przeciwnym kierunku. I to był dobry wybór. 300 metrów dalej spotkaliśmy znajomą parę: Jarka i Joanne. Potwierdzili moje przypuszczenia i 400 metrów dalej podbiliśmy pk9. Z stamtąd szybki nawrót i z powrotem w kierunku pk10.

Do dziesiątki miałem plan dotrzeć, idąc wzdłuż strumieni w górę. Po 20 minutach zaczęliśmy doganiać parę J i J i ich śladami podążaliśmy aż do wyjścia z lasu. Idąc za kimś znowu się zdekoncentrowałem i wyszliśmy nie tam gdzie planowałem. A mianowicie pomiędzy dwoma szałasami które były zaznaczone na mapie jakiś kilometr od naszego celu. Szybka analiza mapy i biegniemy w lewo. Łatwo powiedzieć, gorzej wykonać gdy śnieg sięga w pół łydki. Po dziesięciu minutach przedzierania się w tym śniegu doszliśmy do schroniska które nie było zaznaczone na mapie. A jak jest schronisko to musi być i szlak. Był. Zaraz za schroniskiem. Kolejna wtopa, bo po wybiegnięciu z lasu koło tych szałasów powinniśmy podejść 100 metrów przed siebie i za wzniesieniem mieliśmy już przetarty szlak. Kilka minut w plecy i nauczka na przyszłość żeby uważniej czytać mapy. Do pk10 docieramy pięcioosobową grupą, podbijamy i znowu narada. Zostało nam 50 minut. Nie damy rady zrobić pk11 i wrócić w limicie. Na pk13 jest strome podejście  więc też odpada. Zostaje nam tylko trasa przez pk14 prosto do mety. J&J postanawiają podejść jeszcze kawałek do góry i dopiero skręcić w zielony szlak do mety. Ja wybrałem inną opcje. Wróciliśmy kawałek z powrotem i na ukos wbiliśmy się w szlak. A tam takie widoki...



Podbudowani bliskością mety, wspaniałymi widokami  i tym, że w końcu było łagodnie z górki zaczęliśmy biec. Rzut oka na zegarek: 29 kilometrów w nogach, średnie tempo 4:35. Ile????? Gdyby nie to że wszystkim nam tak pokazywały zegarki to bym nie uwierzył, że po tylu kilometrach i takiej liczbie podejść damy radę tak szybko biec. Napędzani nową porcją endorfin wpadamy z Damianem w tym samym momencie na ten sam pomysł. A gdyby tak z 14 pobiec jeszcze na 13. Według mapy tam będzie cały czas ostro z góry i do mety asfaltem też z góry. Chwila zastanowienia w biegu i jest decyzja. Jeśli będziemy mieć przy najmniej 25 minut czasu to robimy to. W pk14 wpadamy bezbłędnie prosto ze szlaku, choć jego położenie na mapie sugerowało znaczną odległość od trasy. Punkt podbity, do końca limitu 27 minut więc lecimy na pk13. Przed wejściem do lasu spotykamy J&J. Nakierowujemy ich na pk14, bo go za bardzo z tyłu  zaatakowali i mówimy im, że jeszcze zdążymy zrobić 13. Ruszamy więc ostro w dół. Zbieg taki sam jak pomiędzy 8 a 9 więc jest niebezpiecznie i szybko. Pk13 ma być przy rozwidleniu dróg (mostek) i wybiegając z lasu koło mostka przegapiłbym punkt, bo znowu urzekły mnie widoki. Szybko naprawiłem swój błąd, naprowadziłem chłopaków oraz państwa J&J na właściwie miejsce i pozostało nam już tylko dwaipółkilometra do mety. Cholerne dwaipółkilometra które ciągnęło się w nie skończoność mimo iż tempo średnio wychodziło nam po 5:10. I w końcu upragniona meta. Dziewięć minut przed końcem limitu. Damian z Krystianem pod koniec ustalili, że za moje zasługi przy nawigacji pierwszy składam kartę. Jak powiedzieli tak zrobili i ładnie mnie przepuścili przy "zielonym" stoliku. Jeszcze medal na szyję i można odetchnąć

Mapa zawodów z naniesionym trackiem naszej wędrówki ;)

    Po zdaniu kart poszliśmy się przebrać do samochodu (niestety pryszniców nie było, można było się w śniegu wytarzać ale nikt nie skorzystał) i wróciliśmy pod biuro zawodów na posiłek regeneracyjny. Kiełbaska z grilla smakowała wybornie a możliwość wyboru pomiędzy herbatą, piwem i winem zadowalała każdego. W miłej atmosferze doczekaliśmy do ogłoszenia wyników (w między czasie obliczyliśmy, że zdobyliśmy 30 punktów przeliczeniowych) i losowania nagród, których było baaaardzo dużo. Na pierwszy rzut wyniki kobiet i pierwsza niespodzianka. Joanna z którą robiliśmy końcówkę zajęła drugie miejsce. Dzięki temu, że pobiegli za nami na pk13 udało się jej załapać na podium. Poczuliśmy się ojcami tego sukcesu ;-). Pięć minut później druga niespodzianka. Trzeci zawodnik na mecie miał 31 punktów. My 30. Znaczyło to tyle, że gdybyśmy zaliczyli jeszcze np. pk11 było by podium. A przed startem liczyliśmy na okolice trzydziestego miejsca. Brak słów.   W losowaniu też nie mieliśmy szczęścia i sprawdziło się powiedzenie Damiana: "Jak sobie sami nie kupimy to na pewno nie wygramy"

Wszystkie zdjęcia autorstwa Krystiana

Podsumowując: zrobiliśmy 34.4 kilometry. Przewyższenia w górę 1418, w dół 1262. Średnia prędkość 10:12 min/km. Widoki bezcenne. Organizatorzy spisali się na medal. Oficjalnej zajęliśmy miejsca: Krystian 5 (nie wiem co za znajomości  ma w Icebugu, ale zdając kartę po mnie wpisane ma 4 minuty wcześniej), ja razem z Damianem 7. Po trzydzieści punktów miało jeszcze trzech zawodników, z czego dwóch  lepszy czas wejścia od nas. Ehhhhh. Te brakujące 2 punkty....
Muszę jeszcze skromnie dodać, że najsłabsze ogniowo MISSION IMPOSSIBLE TEAM czyli ja, okazało się być tym razem najmocniejsze. Miło usłyszeć od kolegów z którym nie mam szans na "" asfalcie"" : coś ty chłopie brał, że tak zap@#$&$asz pod tą góre. :-D :-D  Dzięki chłopaki. I chyba naprawdę to był mój dzień bo ani razu nie pomyślałem "nigdy więcej" - pierwszy raz na zawodach... i mam nadzieję, że nie ostatni...